Noemi Pawlak z młodszym synem© archiwum prywatne

Przed czasem. "Między takim macierzyństwem, a wypaleniem jest cienka granica"

Katarzyna Prus
Katarzyna Prus
14 listopada 2024

- Mamy w Polsce paradoks: z jednej strony wcześniaki mają zapewnioną świetną opiekę medyczną, ale z drugiej wciąż brakuje standardów opieki nad rodzicami i wsparcia, za które nie trzeba płacić fortuny - podkreśla Noemi Pawlak, mama dwóch wcześniaków - 15-letniego Janka i 7-letniego Stasia, autorka bloga, który łamie tabu i obala mity związane z wcześniactwem.

Katarzyna Prus, Wirtualna Polska: Od kilkunastu lat prowadzi pani bloga, gdzie wprost i bez "pudrowania" rzeczywistości pisze o problemach, z jakimi każdego dnia mierzą się rodzice wcześniaków. Czy świadomość Polaków zmieniła się przez ten czas?

Noemi Pawlak, autorka bloga noemipawlak.pl: Świadomość na pewno się zmienia, bo o problemach wcześniaków coraz więcej się mówi, również dzięki niesamowitemu postępowi medycyny w tej dziedzinie. Mamy opiekę nad wcześniakami na światowym poziomie, świetny sprzęt i specjalistów. To jest ogromny plus.

Niestety jest też druga strona medalu, bo nadal pokutują bardzo szkodliwe stereotypy dotyczące wychowywania wcześniaków. To dla rodziców takich dzieci dodatkowe obciążenie, które może się poważnie odbić na psychice.

Tak działa między innymi silny kult matki-bohaterki, która w powszechnym przekonaniu ze wszystkim sobie poradzi, sprosta kolejnym wymaganiom, stawi czoła wyzwaniom, będąc jednocześnie w tak trudnej sytuacji, jak wychowywanie wcześniaka. Słyszymy często od innych kobiet: "Jak ty to robisz, ja bym tak nie umiała".

To w założeniu pozytywne stwierdzenie może niestety wyrządzić wiele złego, bo próbuje nas "wtłoczyć" w pewne ramy. Kobiety starają się doścignąć ten ideał, biorą na siebie za dużo i często nie chcą odpuścić.

Tymczasem prawda jest taka, że to nie jest żadne bohaterstwo. Wiele matek wcześniaków nie daje rady, jest na skraju wyczerpania, czuje się wypalonych, ale wstydzi się do tego przyznać.

To się może skończyć dramatycznie, jeśli w odpowiednim momencie nie poprosimy o pomoc i nie zadbamy o wsparcie psychiczne. A z tym jest niestety problem.

W Polsce nadal korzystanie z pomocy psychologa, czy psychiatry jest stygmatyzowane. Mimo że coraz więcej osób potrzebuje takiego wsparcia, a fatalna kondycja psychiczna Polaków staje się tematem publicznej dyskusji, nadal wiele osób, w tym także rodziców wcześniaków uważa, że to wstyd.

KP: Dlaczego?

NP: Bardzo często jest to traktowane w kategoriach osobistej porażki, podczas gdy dbanie o siebie i swoją psychikę powinno być normą. Tak, jak dbamy o serce u kardiologa, tak powinniśmy dbać o psychikę u psychiatry. Bez stabilnej psychiki, tak jak bez zdrowego serca nie da się funkcjonować.

Niestety matki wcześniaków często postrzegają takie dbanie o siebie tylko przez pryzmat dziecka. Zapominają, że powinny dbać o psychikę, przede wszystkim dla siebie, po to, by mogły normalnie funkcjonować - jako odrębny człowiek, a nie tylko matka wcześniaka.

Oczywiście ma to przełożenie na dziecko, bo mając problem psychiczny, np. depresję, stany lękowe, ataki paniki, nie jesteśmy w stanie się nim zajmować. Panuje jednak przekonanie, że matce nie wypada myśleć o sobie, tym bardziej, gdy ma dziecko wymagające szczególnej troski, zaangażowania i opieki medycznej.

Janek i Staś
Janek i Staś© archiwum prywatne

Niestety często podkręca to jeszcze najbliższe otoczenie, nawet rodzina, która potrafi skutecznie zniechęcać kobietę do skorzystania z pomocy psychiatry, czy pójścia na terapię.

Tymczasem rodzice wcześniaków mierzą się ze skrajnymi emocjami, których sami nie są w stanie przepracować, dlatego musi im w tym pomóc specjalista.

KP: Była pani w takiej sytuacji?

NP: Zdecydowanie za późno zaczęłam korzystać z takiej pomocy, mimo że moja pierwsza ciąża, poród i pierwsze lata macierzyństwa były traumatyczne.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Janka podłączonego do tej całej aparatury, wpadłam w histerię. Ten widok był dla mnie tak szokujący, że nie pamiętam, co się działo przez następną dobę, byłam jak w amoku. A to był dopiero początek.

Wydawało mi się, że powinnam być trochę zaprawiona w bojach, bo moja ciąża była zagrożona. Ostatnie siedem tygodni spędziłam w szpitalu na jej podtrzymaniu.

Lekarze starali się maksymalnie opóźnić poród, bo wówczas nie ratowano jeszcze tak ekstremalnie małych dzieci, jak teraz. Cały czas mi mówiono, że synek musi osiągnąć kilogram, bo inaczej może nie przeżyć.

Aktualnie, dzięki ogromnemu progresowi w neonatologii, rodzą się nawet 400-gramowe dzieci. Choć wiąże się to z ogromnym ryzykiem wielu powikłań, które dotykają wcześniaki.

KP: Z jakimi wyzwaniami mierzą się rodzice przedwcześnie urodzonych dzieci?

NP: Od pierwszego dnia narodzin jesteśmy stale bombardowani masą informacji, terminów medycznych, o których wcześniej nie mieliśmy być może pojęcia. Trzeba się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć, chociaż jest to niezwykle trudne.

Gdy mój syn miał zaledwie sześć dni, doszło do sepsy pneumokokowej, która jest stanem zagrożenia życia. Ja bałam się jednak wiedzieć więcej o tym ryzyku, nie pytałam, nie szukałam w internecie informacji na ten temat.

Potem lekarze zdiagnozowali martwicze zapalenie jelit. Janek miał transfuzję krwi, był pod respiratorem. A ja włączałam tryb szpital-dom i tak w kółko, trochę jak maszyna. Angażowałam się w to na tyle, na ile musiałam.

Każdy reaguje w ekstremalnych sytuacjach inaczej, inaczej radzi sobie ze stresem, nie ma jednej recepty, ścieżki. Nie możemy dać sobie wmówić, że jesteśmy złą matką, bo nie robimy tego, czy tamtego.

Noemi z synem Stasiem
Noemi z synem Stasiem© archiwum prywatne

Dopiero narodziny drugiego syna pokazały mi zupełnie inną stronę macierzyństwa, w końcu miałam czas, żeby po prostu pobyć z dzieckiem, pospacerować. Przy pierwszym synu priorytetem było jego zdrowie i związany z tym ogromny stres.

To wpłynęło na mnie do tego stopnia, że byłam przekonana, że Staś za chwilę zachoruje, bo Janek przecież tak chorował. Zwykły kaszel od razu traktowałam jak sygnał alarmowy. Lekarze musieli mi tłumaczyć, że to nie jest to samo dziecko, że u niego jest inaczej. A we mnie cały czas tkwił ten nieprzepracowany do końca lęk.

Niestety wielu rodziców, którzy mierzą się z traumami, dotyczącymi chorego dziecka, zostają z nimi sami.

P: Kryzys w psychiatrii raczej nie pomaga.

NP: Psychiatria jest dramatycznie niedofinansowana. Widzimy to w momencie, gdy zaczynamy szukać pomocy, specjalistów, chcemy umówić się na wizytę. Taką opiekę na NFZ można traktować w kategoriach fikcji, bo to oznacza czekanie w wielomiesięcznych kolejkach.

Jeśli chcemy korzystać z prywatnej pomocy, musimy być przygotowani na ogromne wydatki, związane z wizytami u specjalistów, lekami. A wcześniaki nie rodzą się przecież tylko w bogatych domach.

Oczywiście po porodzie, w szpitalu możemy skorzystać z konsultacji z psychologiem, ale co potem, kiedy zaczyna się największy problem?

Z moich doświadczeń wynika, że niewiele się w tej sprawie zmieniło, a od mojego pierwszego porodu minęło już 15 lat.

Tymczasem taka pomoc jest zbawienna. Po urodzeniu pierwszego syna miałam momenty, kiedy myślałam, że nie dam dłużej rady. Jeszcze długo po porodzie nie czułam więzi z synkiem, nie chciałam się nim zajmować. Czułam rozgoryczenie, żal, wyrzuty sumienia, dręczyłam się pytaniami "dlaczego ja?". Do tego ogromne zmęczenie fizyczne, wyczerpanie. Między takim macierzyństwem a wypaleniem jest bardzo cienka granica.

KP: A co z ojcami wcześniaków, którzy przecież tak, jak matki mogą mieć kryzys psychiczny?

NP: Niestety ojcowie są często w dyskusji o wcześniakach pomijani, za bardzo skupiamy się na roli matki. Widać to także wyraźnie w mediach społecznościowych, gdzie treści parentingowe są skierowane przede wszystkim do kobiet, podczas gdy ojcowie też mogą się mierzyć się z traumą.

Problem nasila jeszcze kolejny stereotyp - mężczyzny, któremu nie wolno okazać słabości, pozwolić sobie na lęk i płacz, który zawsze musi wszystko udźwignąć i wytrzymać.

Podejście do ojców zaczyna się zmieniać, ale kiedy urodziłam pierwszego syna, obowiązywały wręcz karygodne normy wydzielania ojcom czasu odwiedzin. Matka mogła być przy dziecku, kiedy chciała, a ojciec jedynie pół godziny w ciągu dnia.

Teraz już tak to nie wygląda, chociaż pandemia wystawiła rodziców wcześniaków na ogromną próbę. Odwiedziny były całkowicie zakazane przez długie tygodnie, podczas gdy wcześniaki wyjątkowo potrzebują kontaktu z rodzicami, który wpływa na ich rozwój.

Niestety w wielu szpitalach te zakazy były przedłużane, mimo że w wielu krajach Europy Zachodniej szpitale już od tego odchodziły.

Aktualnie w wielu szpitalach problemem jest kangurowanie, niezwykle ważne dla budowania bliskości z dzieckiem. Zdarza się, że jest bardzo ograniczone lub wręcz niemożliwe z powodu warunków lokalowych, czy braku sprzętu.

Źródło artykułu:WP Parenting